niedziela, 17 marca 2013

sen o szczęściu

17 marca. Niedzielne i nieco leniwe popołudnie. Słońce rozkosznie otula swymi promieniami, subtelnie muska powieki, delikatnie rozgrzewa przemarznięte policzki. Bardzo za tym tęskniłam.

Wiem, że niektóre rzeczy, za którymi tęsknię, których tak w danym momencie potrzebuję są niesamowicie odległe, ale za jakiś czas będą już tylko wspomnieniem, do którego z sentymentem wrócę, bo czas przecież płynie, razem z nim mija życie i chociaż nie wiem jak bardzo chciałabym go zatrzymać, nie wydarzy się to nigdy i pozostanie kolejnym z wielu niespełnionych marzeń. Przez to zapominamy jak bardzo "tu i teraz" jest ulotne i przygnębiające jest to, jak bardzo go nie doceniamy. Żyjemy albo przeszłością albo złudnym wyobrażeniem o przyszłości, nie widzimy tego, jak wiele rzeczy tracimy w chwili obecnej, często bezpowrotnie. Tracimy szanse, całe mnóstwo szans, nie pamiętamy o tym, żeby czerpać radość z tego, co przyniosła nam dany moment. Niestety, ja się na tym bardzo często łapię.

Po prostu coraz częściej uciekam do świata marzeń. Lubię sobie pomarzyć, nie tylko o wielkich rzeczach, które prawdopodobnie będą miały miejsce tylko w mojej głowie, ale także o tych bardziej oczywistych, które dla niektórych nie stanowią nic nadzwyczajnego. Robię to, bo wtedy świat wydaje się piękniejszy, odrywam się od tej przygnębiająco szarej rzeczywistości. Pomimo bolesnych wydarzeń, mimo ogromnego strachu oraz  głęboko siedzących we mnie uczuć i wspomnień najbardziej lubię marzyć o tym, że spotkam jeszcze w swoim życiu osobę, która poskleja do kupy moje popękane serce, sprawi, że uwierzę, że może być dobrze. I pozostanie w moim życiu nie na tydzień, miesiąc, rok, czy dwa, ale na całe życie. Jak mała dziewczynka naiwnie marzę o tej wielkiej niczym z filmu miłości.




poniedziałek, 11 marca 2013

Przepis na szczęście

Najgorzej jest wieczorami, kiedy nie mam żadnego konkretnego zajęcia, gdy zostaję sama ze swoimi myślami. Zdarza się to też  w autobusie, kiedy siedzę bez ruchu patrząc w okno, odcinam się od ludzi mnie otaczających i  zamykam się w świecie muzyki, która często przywołuje obrazy, nie zawsze pożądane. Jest źle, kiedy zostaję sama, bo nawiedza to uczucie bezradności i powracające jak mantra pytanie: "co dalej?" mimo, że teoretycznie mam plan na siebie i swoją przyszłość. Już chyba przyzwyczaiłam się, że przychodzi do mnie czasem Pani Nostalgia, wpada na chwilę lub dwie, a idzie sobie dopiero wtedy, kiedy sen mimowolnie zamyka mi powieki, a głowa bezwładnie zatapia się w poduszce po kolejnym męczącym dniu.

I mimo, że owa Pani nie zapomniała o mnie również i dzisiaj, to z ulgą mogę powiedzieć, że ten dzień zaliczam zdecydowanie do tych dobrych. Lubię ludzi, lubię ich mieć przy sobie, a najbardziej lubię to, że dzięki nim mogę się śmiać. Płakać ze śmiechu na środku ulicy. To są właśnie te momenty, które są jednym z głównych składników mego osobistego przepisu na szczęście, który staram się każdego dnia ulepszać, aż w końcu dojdę do perfekcji i któregoś dnia będę mogła z czystym sumieniem stwierdzić: tak, smakuje mi życie.

Nie wiedziałam, że będę w stanie powiedzieć W. tak bezceremonialnie to, co czuję, to, czego na dany moment pragnę, a przede wszystkim nie sądziłam, że kiedykolwiek będę w stanie dojrzeć do takich wniosków. "Wiesz czego chcę W.? Żebyś zniknęła z mojej głowy, a przede wszystkim z mego serca. (...) Gdybym wiedziała, jak Cię stamtąd wyrzucić, już dawno zrobiłabym to." I chodź na początku bolało, teraz jestem dumna z tego, że w końcu zakończyłam ten nieszczęsny etap mego życia i dotrzymałam złożonej sobie obietnicy: nie będzie trzeciej szansy. I chodź nie ma jej już fizycznie i namacalnie w moim życiu, cały czas gdzieś tam siedzi w mojej podświadomości, ona sama i wspomnienia z nią związane. I aby uwolnić się od tego wszystkiego na amen, potrzebuję jeszcze jednej rzeczy: recepty jak mam swoje serce i umysł z W. wyleczyć.