sobota, 12 stycznia 2013

To jest jeden z tych dni (które niestety coraz częściej mi się zdarzają), kiedy nie masz ochoty robić nic - jedynie siedzieć i zbijać bąki, chociaż ostatecznie to też można uznać za jakieś zajęcie. Lenistwo przybiera formę wielkiego pająka, który oplata Cię swoją wstrętną, lepką pajęczyną i nawet nie myśli, żeby Cię wypuścić. Może to wpływ tej "śniegowo - zmulaszczej" pogody, może tego, że jeszcze cały czas wewnątrz mnie toczy się walka leukocytów z małymi wrednymi stworzonkami, zwanymi powszechnie wirusami, a może dlatego, że po raz kolejny położyłam się późno spać, przy czym musiałam wstać dosyć wcześnie, bo przecież matematyka sama się nie powtórzy.

I znowu naszło mnie na słodko-gorzkie wspomnienia. Przeraża mnie fakt jak bardzo jestem nudna, monotematyczna i do bólu sentymentalna ostatnimi czasy ... momentami mam ochotę walnąć się czym ciężkim w głowę, bo zaczynam mieć dosyć tych powracających jak bumerang tematów. Jeśli ja sama tego nie uczynię, to pewnie zrobi to niedługo ktoś z mego najbliższego otoczenia. No cóż, w wieku lat 18 zaczynam robić się jak stary zgorzkniały dziad, co to tylko siedzi na taborecie, zrzędzi i narzeka jak mu źle i niedobrze. Chyba wiec jednak nie bez powodu podpisuję się jako Miss Grumbler.

Gdy wracałam dzisiaj z zajęć miałam ochotę pójść na Magdalenkę. Ciekawa jestem jak tam jest zimą. Myślę, że wygląda pięknie, zresztą nie było pory, kiedy tak nie wyglądała. A może tylko tak mi się wydaje? Nie ukrywam, że nie potrafię spojrzeć na to miejsce obiektywnie, bo darzę je ogromnym sentymentem. Dla większości ludzi - zwykła górka w małym parku, dla mnie - cały kalejdoskop związanych z nią wspomnień. Lubiłam tam przychodzić z W.. To był nasz raj, nasza własna mała utopia, gdzie działy się niby całkiem zwyczajne rzeczy, które jednak miały dla mnie magiczny wymiar. Leżenie na trawie i śmianie się do rozpuku z błahostek, trzymanie za ręce, patrzenie nocą na gwiazdy, a w dzień na chmury i doszukiwanie się jakichś określonych kształtów w tych ulotnych obłokach, czy chociażby wspólne picie kawy na ławce tuż obok... to wszystko składało się na moją osobistą definicję szczęścia. Żałowałam, że nie dało zatrzymać się czasu lub sprawić, że życie składa się tylko i wyłącznie z takich momentów.

Czy to normalne tak za kimś tęsknić? A może ja po prostu tęsknię za tymi dobrymi chwilami, bo boję się, że już nigdy nie będę czuła się tak dobrze? Nie wiem. Boję się, że już nigdy tak nikogo nie pokocham.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz