środa, 6 lutego 2013

Są takie momenty, kiedy człowiek zaczyna wątpić we wszystko: w ludzi, w w otaczający go świat, a przede wszystkim w siebie samego. Biorą się one nie wiadomo skąd, spadają na nas jak grom z jasnego nieba i skutecznie odpędzają całe pozytywne nastawienie do życia i wiarę w nasze możliwości. I dzisiaj nadszedł właśnie taki moment.

Zaczęło się niewinnie, od błahostki - rosnącej pomalutku irytacji nad zadaniami z matematyki. Następnie przeszło to w falę "wkurwów". A potem było już tylko coraz gorzej. Nie wiadomo skąd wzięły się łzy, ogarnęła niemoc, jakby ktoś lub coś złapało za ręce i zaczęło szeptać do ucha: "nie umiesz, nie potrafisz, jesteś beznadziejna, do niczego się nie nadajesz."

Wyszłam na spacer. To moje osobiste lekarstwo, terapia, której nieodłącznym elementem są słuchawki na uszach, z których płynie muzyka dostosowana do mego nastroju. Mogę wtedy albo spokojnie "rozchodzić" buzujące we mnie emocje, które jeszcze chwila, a wybuchłyby jak bomba zegarowa... albo płakać. Po prostu iść i płakać, nie zwracając na nic uwagi. Nie lubię jak ktoś patrzy jak płaczę. Zaraz zaczynają się pytania: czemu znowu płaczesz? coś się stało? mogę Ci jakoś pomóc? Całe mnóstwo zbędnych pytań, których unikam jak ognia.  Płacz to dla mnie coś intymnego, coś co nie wymaga widowni, nie jest na pokaz. Dlatego zawsze, gdy chcę płakać wychodzę z domu. W. zawsze powtarzała, że łzy są oznaką słabości, dlatego nigdy nie płacze. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo się mylisz, kochanie. Gdyby nie łzy, wszystkie te emocje gromadziłyby się we mnie, aż w końcu stałoby się coś złego, bardzo złego.

Nieodzowną częścią tych moich spacerów jest to, że bardzo dużo myślę. To może i dobrze, ale czasami dochodzę do wniosków, do których naprawdę nie chciałam dochodzić, bo często niepotrzebnie ujawniają fakty, które rozgrzebują zasklepiające się już rany. Jak zwykle, w momencie słabości na tapecie pojawił się temat W.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że czuję się wykorzystana. Wykorzystana dwukrotnie, pomimo tego, że dałam szansę, zaufałam, chociaż może nie powinnam tego robić. Tak cholernie boli mnie fakt, że W. zbudowała sobie szczęście na mojej krzywdzie, że ta moja fatalna miłość stała się jej ścieżką do szczęścia, na której przy okazji zostałam zdeptana. Gdybym nie uświadomiła jej tego, co tak naprawdę robiła, pewnie nie byłaby teraz z Panną Z, tylko bawiła się kolejnymi ofiarami. Myślałam, że robię dobrze, że pomagam sobie i dzięki temu poczuję się wolna i silna. Śmieszy mnie fakt, jaka byłam głupia. Naprostowałam W., pomogłam zrozumieć błędy, a sama zapłaciłam za to słono, chociaż tak naprawdę nie czuję, żebym zrobiła coś źle. To, że dałam drugą szansę to było głupie posunięcie, którego konsekwencji przez te swoje zaślepienie nie przewidziałam. Na tamten moment mogłam zrobić wszystko, żeby tylko zatrzymać ją przy sobie.

"Będzie lepiej, jeśli każda pójdzie w swoją stronę." Niby dla kogo lepiej? Ty mała, okrutna egoistko. Tak bardzo Cię kocham i tak bardzo Cię nienawidzę. Dobrze wiesz, że potrzebowałam Cię jak powietrza, a Ty tak po prostu mnie zostawiłaś. Bo Twoje własne szczęście znowu było dla Ciebie ważniejsze. Czy zastanawiasz się jak sobie radzę, czy jestem szczęśliwa, czy w ogóle jeszcze żyję? A co masz sobie głowę zawracać, jak to ujęłaś, "przyjaciółką, która się we mnie nieszczęśliwie zakochała". Rzuciłaś mnie w kąt, jak jedną z wielu nieznaczących zabawek. Tylko po co mi mówiłaś, że masz do mnie sentyment, że gdyby nie panna Z., to padłaby z Twoich ust propozycja? Nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym się  z Ciebie wyleczyć. Błagam, opuść moją głowę, moje serce. Jak już masz znikać z mego życia, to nie tylko fizycznie, ale mentalnie. I tak już dużo mi zabrałaś. Bo w międzyczasie zatraciłam gdzieś kawałek siebie, nie wiem gdzie, nie wiem jak, nie wiem  jak go szukać.

I stało się to, czego tak bardzo się obawiałam. Wylały się te wszystkie skrupulatnie chowane w dalekich przestrzeniach mojej świadomości uczucia,emocje, wspomnienia. I kto by pomyślał, że wszystko zaczęło się od tej cholernej matematyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz